Slalom gigant w baletkach w piątek trzynastego

Historia niewiarygodna, a jednak prawdziwa….

Historia ta zaczyna się od bitwy pod Grunwaldem. No prawie. I właściwe nie 15, tylko 16 lipca. I to kilkaset lat później. A właściwie kilka dni przed 16 lipca. W piątek trzynastego.
16 lipca moja mama obchodzi urodziny. W tym roku to okrągły sześćdziesięcioletni jubileusz. Szesnasty wypada w poniedziałek, więc postanowiłam zrobić jej niespodziankę i zarezerwowalam lot do Modlina. Poranek zaczął się ciekawie, bo dostałam torsji żołądka i biegałam co chwila do toalety. Nie mogac nic jesc, starałam się dużo pić, żeby nie odwodnic organizmu. Wzięłam jakieś prochy przeciwkupne I po 4 godzinach powoli zaczęło przechodzić. Miałam jednak temperaturę i pękała mi glowa…niestety nie mogłam pozwolić sobie na odpuszczenie w pracy bo miałam tyle do zrobienia, że potrzebowałam na to dwóch dni, a nie jednego. Jakoś dałam radę…
Dokładnie o godzinie 14.36 włączyłam nawigację i wyruszylam spod pracy, kierując się na lotnisko Stansted. Nawigacja wskazywała, że za godzinę i trzydzieści siedem minut będę na miejscu. Wyjechałam. Jak szybko ruszyłam, tak szybko utknęłam. Korkom nie było końca. Po godzinie żółwiej jazdy bylam nadal w Londynie, a nawigacja nadal pokazywała godzinę i czterdzieści minut. W pewnym momencie przestała pokazywać nawet i to. Skończył się limit danych internetu. Żółwiac w korku wzięłam drugi telefon z kartą gifgaf, który powiesił się tak, że nic nie byłam w stanie zrobić. Rzucając mięsem i zlowieszczac calemu światu, udało mi się przełożyć kartę z polskiego telefonu, która oczywiście nie działała. Przecież ja nawet nie wiedziałam gdzie mam jechać na to lotnisko. Do tego korkom nie było końca. Jeszcze godzinę wcześniej wydawało mi się że trzy I pół godziny przed lotem wystarczy, by dostać się do samolotu. Dwukrotnie zrestartowalam telefon. W końcu załapał. Jeden korek się kończył, drugi się zaczynał.
Do parkingu zostały 3 mile. Była jakaś jedno procentowa nadzieja zdążenia na samolot. Godzina  17.10. A samolot o 18.00. Oczywiście nawigacja zaprowadziła mnie na cargo parking nie na Jet parking. To kosztowało mnie kolejne 9 minut. Dokładnie o 17.19, kiedy to na parkingu zaparkowalam auto postanowiłam zrobic zrzut ekranu w obawie, że aplikacja ryiair przestanie działać. Popedziłam na przystanek, by autobusem dostać się z parkingu na terminal lotniska. Czekanie na autobus zajęło mi 15 minut. Ci kierowcy chyba nie wiedzą jak jeździć. Zwłaszcza jak ktoś się spieszy na lotnisko. Buuu. W między czasie sprawdziłam ceny biletów na ewentualny kolejny lot do Warszawy. £246 na sobote rano. Masakracja. Ale przecież są urodziny mojej mamy. Cóż zrobić. Pewnie trzeba będzie kupić. Następne 10 minut autobus jechał na lotnisko. Z czego 2 minuty stał na bramce wjazdowej, bo coś się zacięło. O 17.45 byłam na lotnisku. Oczywiście nie mogłam przejść przez bramkę, bo z gapiostwa miałam otworzona na telefonie kartę pokładowa brata z wtorku. Poszłam na szybkie przejście dla największych gap, by zapytać co i jak. Zorientowałam się, że to nie ten bilet. Znalazlam w telefonie ten właściwy, zostałam nawet wpuszczona na terminal. Chłopak, który mnie przypuszczał życzył mi powodzenia. Chociaż wiedziałam, że miał duże wątpliwości, że zdążę… Wyprzedziłam wszystkich w kolejce do sprawdzania bagażu podręcznego i oczywiście wszystkie rzeczy z przezroczystego woreczka rozsypały się wszędzie na podłogę, bo woreczek pękł… Mimo to przeszłam szczęśliwie bez dodatkowego sprawdzania torby. W biegu przeczytałam numer bramki, z którego miał startować mój samolot. 58. Final call. Na samym końcu lotniska. Trudno. Biegiem puscilam się przez całe lotnisko. Może zdążę. Minęłam wszystkie sklepy. Biegłam po schodach. Dotarcie do bramki numer 58 od momentu wejścia na terminal lotniska zajęlo mi 10 minut. Nie mam pojęcia, jak to w ogóle możliwe, zwłaszcza, że na lotnisku były tysiące ludzi i trzeba było wszystkich wyprzedzać i omijać.  Kolejka ludzi do samolotu jeszcze stała. Zapytałam czy to samolot do Modlina. Odpowiedzieli mi że tak. Musiałam na prawdę źle wyglądać bo stojąca przede mną dziewczyna powiedziała: “Już dobrze. Dałaś radę.” Łzy stanęły mi w oczach że stresu. Była godzina za dwie osiemnasta. Dotknęła mnie po przyjacielsku po ramieniu. Jak szybko dotknęła, tak szybko cofnęla rękę. Dopiero teraz uświadomiłam sobie że byłam mokra, jakbym dopiero wyszła spod prysznica. Fuuj. I czerwona I zziajana. Współczuje ludziom, którzy będą siedzieć przy mnie w samolocie…
Wyglądało na to, że lot był parę minut opóźniony. Chyba jeszcze nigdy tak bardzo nie cieszyłam się z opóźnionego lotu. Stałam w kolejce patrząc na telefon i pisząc do wszystkich po kolei co i jak, kiedy podeszła jakaś dziewczyna i zapytała stojących przede mną ludzi czy to samolot do Modlina. Oni odpowiedzieli jej że nie. Przy bramce numer 58 był taki bałagan, że wymieszane były dwie kolejki, a kolejka do samolotu do Modlina już prawie się skończyła. Dzięki niej w ogóle wsiadlam do samolotu. Gdyby nie ona, z całą pewnością przegapilabym ten lot…
Mam nadzieję, że mój samolot doleci na miejsce i nie spadnie gdzieś po drodze. Byłoby to bardzo niefajne, już będąc aniołem lub diablica i uświadomić sobie, że zrobiło się wszystko, by zdążyć na samolot, który postanowił spaść. Oszukać przeznaczenie 2018… Półlitrowa butelka wody mineralnej w samolocie kosztuje £3. Wzięłam dwie. Stać mnie.  Przeciez zaoszczedzilam dzisiaj £240 🙂

Leave a comment